Szlakiem kresowych twierdz

W dniach 21 lipca – 3 sierpnia Stowarzyszenie “Nasz Grodziec” zorganizowało kolejny rajd rowerowy, pod nazwą Szlakiem kresowych twierdz. Jego trasa wiodła po obecnych terenach Ukrainy. W rajdzie wzięło udział 11 osób: Ania, Bartek, Basia, Krzysiek, Łucja, Marysia, Mirek, Rysiek, Teresa, Tomek, Zdzichu, ekipa prawie taka sama, jak rok temu na Białorusi. Poniżej przedstawiamy relację z trasy rajdu.  

Grodziec - Podbereźce

O całkiem przyzwoitej porze wyjeżdżaliśmy z Grodźca w stronę granicy ukraińskiej. Drogą przebiegała spokojnie i dopiero na granicy czekała na nas przykra niespodzianka. Kolejka była zdecydowanie zbyt długa. Próbowaliśmy nawet skrócić ją, niestety, próba była nieudana na tyle, że staliśmy jeszcze dłużej, niż się zapowiadało. W rezultacie do hotelu dotarliśmy bardzo późno, gdzieś około pierwszej. Następnego dnia wyruszyliśmy na zwiedzanie Lwowa. Naszą przewodniczką była pani Krzysia Adamska (szczerze polecamy, nr tel. dla zainteresowanych +380672686865), osoba urodzona i mieszkająca we Lwowie i świetnie znająca swoje miasto. Najpierw przeszliśmy po mniej znanych częściach Cmentarza Łyczakowskiego, a później poszliśmy również w mniej znane i często pomijane rejony Lwowa. Było to więc zwiedzanie dla osób znajacych Lwów i jego najważniejsze atrakcje. Dzień zakończyliśmy w Barszczowicach, gdzie u Marusi i Rusłana, zostawiliśmy dwa samochody, przyczepę i zbędne rzeczy, trzeci samochód będzie towarzyszył nam podczas rajdu.

Podbereźce-Busk

Pierwszy dzień właściwego rajdu rozpoczęliśmy w miarę wcześnie, do przejechania było około 70. km. Pożegnaliśmy hotel w Podbereźcach i ruszyliśmy do Glinian, małego miasteczka (około 3 tys. mieszkańców), słynącego niegdyś z przemysłu tkackiego oraz szkoły tkactwa (kilimy gliniańskie). Po tkactwie w miasteczku nie pozostał niestety chyba żaden ślad. Jest natomiast w Glinianach XIX-wieczny kościół katolicki. Po podjechaniu pod kościół okazało się jednak, że jest on zamknięty, obejrzeliśmy go więc jedynie z zewnątrz i wyjechaliśmy w dalszą drogę. Wszystko szło świetnie, tempo szybkie, kilometry uciekały, pogoda była całkiem niezła. I nagle dotarła do nas informacja, że zamówiony w styczniu hotel w Chwatowie (rezerwację potwierdzaliśmy w maju i czerwcu) jest zajęty i nie mamy gdzie spać. Na szybko zaczęliśmy szukać nowego noclegu i udało się. Przyjął nas hotel w Busku, miasteczku położonym nad Pełtwią i Bugiem. Przy okazji obejrzeliśmy kwaterę żołnierzy polskich poległych w wojnie ze Związkiem Sowieckim w 1920 roku, odrestaurowaną przez miejscowych Polaków oraz pałac Badenich. Jedyną wadą noclegu w Busku był fakt, że przejechaliśmy 20 km mniej niż planowaliśmy, trzeba je było więc doliczyć do kolejnego dnia.

Busk - Poczajów

Dzień pełen wrażeń i niespodzianek. Rano opuściliśmy Busk i ruszyliśmy w stronę Oleska, to odcinek, który powinniśmy byli przejechać wczoraj. W Olesku na wysokim wzgórzu znajduje się zamek z przełomu XVI i XVII w., w którym urodził się przyszły król polski Jan III Sobieski. Jest tu także kościół i klasztor ojców kapucynów, będący obecnie magazynem obrazów Lwowskiej Galerii Sztuki. Po zwiedzeniu zamku udaliśmy się kilka kilometrów dalej do Podhorzec. Jechało się źle, ostatni odcinek to ostry podjazd (Woroniaki), w dodatku zaczęło mocno padać. Zupełnie zmoknięci przyjechaliśmy pod XVII-wieczny olbrzymi zamek w stylu villa castello, zbudowany przez Stanisława Koniecpolskiego. Prócz zamku obejrzeliśmy też kościół św. Józefa, wybudowany na zamówienie Wacława Rzewuskiego, na wzór Basilica di Supergi, znajdującej się w Turynie we Włoszech. Deszcz przestał padać, gdy tylko zaczęliśmy zwiedzanie, mogliśmy więc w spokoju pooglądać interesujące nas zabytki i zjeść obiad na świeżym powietrzu. Po dłuższym odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę do Podkamienia, najpierw drogą asfaltową, a później leśną. I właśnie w środku lasu zobaczyliśmy cmentarz, na nagrobkach zawiązane były biało-czerwone wstążki. Była też tablica informująca, że cmentarz ten znajdował się w istniejącej do 1944 r. Hucie Pieniackiej, wsi spacyfikowanej 28 lutego 1944 r. przez złożony z Ukraińców oddział 4 pułku policji SS. Po miejscowości, w której były 172 gospodarstwa i mieszkało około 1000 osób, poza cmentarzem nie pozostał żaden ślad. Sama zbrodnia (zginęło około 850 osób) doczekała się upamiętnienia w postaci pomnika. Po chwili zadumy ruszyliśmy w dalszą drogę, niestety znowu w deszczu. Deszcz był tak mocny, że nie dało się jechać, na drodze pojawiały się coraz głębsze kałuże. Mocno zmęczeni, lecz w dobrych humorach dojechaliśmy do Podkamienia, w którym chcieliśmy obejrzeć dominikański klasztor i kościół. Ulokowany na Górze Różańcowej klasztor w Podkamieniu został założony prawdopodobnie przez urodzonego w Kamieniu Śląskim Jacka Odrowąża. Budynek przechodził typowe dla Kresów koleje losu, niszczony przez Tatarów, Kozaków, Moskali, za każdym razem odbudowywany, wreszcie w marcu 1944 r. napadnięty przez oddział UPA został doszczętnie rozgrabiony i zniszczony (zabito ponad sto osób, które szukały w nim schronienia). Obecnie klasztor należy do greckokatolickiego zgromadzenia Studytów. Klasztor i kościół oglądaliśmy oczywiście w deszczu, zaczynało się również robić ciemno. Z Podkamienia (który był w zaborze austriackim) do Poczajowa (będącego w zaborze rosyjskim) w linii prostej jest około 20 km, lecz szosą prawie 60 km. Zrezygnowaliśmy więc z jazdy rowerami, wynajęliśmy busa i w ten sposób dotarliśmy do hotelu w Poczajowie. Dziś przejechaliśmy rowerami 88 km.

Poczajów-Zbaraż

Rano obudziliśmy się przy dźwiękach spadających kropel, lało niemiłosiernie, po śniadaniu poszliśmy zwiedzać ogromną Ławrę Poczajowską. Mnisi prawosławni osiedlali się w tym miejscu ponoć już w XIII w. Do rozwoju poczajowskiego klasztoru przyczyniła się pod koniec XVI w. Anna Hojska, żona sędziego łuckiego, która wielokrotnie wspierała mnichów datkami oraz podarowała im ikonę Matki Bożej. Wielkie załugi dla rozwoju ośrodka miał też Mikołaj Bazyli Potocki, wojewoda bełzki i starosta kaniowski. W okresie międzywojennym Poczajów należał do Polski, a istniejący w nim klasztor był bardzo promoskiewski. Obecnie klasztor również podlega Autonomicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Pratriarchatu Moskiewskiego. Po zwiedzeniu Ławry Poczajowskiej i powrocie do hotelu postanowiliśmy nie szukać busa tylko wyruszyć, mimo deszczu, rowerami do Krzemieńca. W Krzemieńcu najpierw oglądaliśmy budynek słynnego, założonego przez Tadeusza Czackiego, Liceum Krzemienieckiego, którego absolwentami w latach 1805-1831 byli m. in. Juliusz Słowacki, Antoni Malczewski, Józef Korzeniowski, czy Stanisław Worcell. Następnie pojechaliśmy do muzeum Juliusz Słowackiego. Po dworku, w którym przez krótki czas mieszkał Juliusz Słowacki oprowadzała nas pani doskonale zorientowana we wszystkich zawiłościach biograficznych naszego romantyka. Po obejrzeniu muzeum ruszyliśmy na Górę Bony, gdzie znajdują się ruiny zamku i skąd można podziwiać panoramę miasta. Królowa Bona nigdy nie była w Krzemieńcu, jednak jej własnością było starostwo krzemienieckie. Z Krzemieńca udaliśmy się do siedziby książąt Wiśniowieckich – Wiśniowca. XVIII-wieczny pałac jest bardzo okazały, jednak jego wyposażenie dosyć ubogie. Z Wiśniowca pojechaliśmy wprost do Zbaraża, tu, tuż przy zamku Zbaraskich, mieliśmy zarezerwowany hotel Hetman. Dziś przejechaliśmy 82 km.

Zbaraż-Satanów

Dzień zaczęliśmy od zwiedzenia zamku zbaraskiego, zbudowanego na początku XVII w. przez Jerzego i Krzysztofa Zbaraskich. W Zbarażu w 1649 r. 14-tysięczny oddział polski pod dowództwem Jeremiego Wiśniowieckiego bronił się przez 43 dni (od 10 lipca do 22 sierpnia) przed naporem ok. 250-300-tysięcznej armii kozacko-tatarskiej. Wydarzenie to zostało opisane przez Henryka Sienkiewicza w Ogniem i mieczem. Zamek zbaraski jest w miarę dobrze zachowany, natomiast jego wyposażenie, ekspozycje pozostawiają wiele do życzenia (więcej na ten temat będzie w części o Ukrainie). Około godziny jedenastej wyjechaliśmy ze Zbaraża, było bardzo gorąco, do tego trzeba było pokonywać strome i długie podjazdy. Co chwilę odpoczywaliśmy i piliśmy wodę. W Kołodziejówce, pięć kilometrów przed Skałatem zrobiliśmy dłuższą przerwę. Potem żwawo dojechaliśmy do leżącego nad rzeką Gniłą Skałatu. Tu oglądaliśmy pozostałości XVII-wiecznego zamku Sienieńskich, z którego w zasadzie zachowały się jedynie mury i baszty. Stamtąd w miarę dobrą drogą ruszyliśmy w dalszą trasę. Pierwsza burza złapała nas przed Grzymałowem. Lało naprawdę mocno, zatrzymaliśmy się na chwilę, by przeczekać. Następny postój zrobiliśmy w Grzymałowie przy Jesionie Mickiewicza, zasadzonym w 1898 r. w stulecie urodzin poety. Obok drzewa znajduje się pomnik w formie kamiennej ściany z wmurowaną tablicą pamiątkową. Za Grzymałowem przeszła kolejna burza i zmokliśmy po raz drugi. Mimo deszczu, z Grzymałowa do Krasnego jechało się w miarę dobrze, natomiast za Krasnem wjechaliśmy w Rezerwat Przyrody Miodobory i rozpoczęło się ostre wspinanie. Dodatkową atrakcją była trzecia w tym dniu i najsilniejsza burza. Na szczęście do celu nie było już daleko. Po dziesięciu kilometrach dojechaliśmy do Satanowa, gdzie obejrzeliśmy ruiny zamku Kalinowskich i ruszyliśmy za miasto do urokliwie położonego sanatorium, w którym mieliśmy przenocować. I tu warto wspomnieć, że w Satanowie mieliśmy zarezerwowany nocleg w innym miejscu, lecz kilka dni przed wyjazdem na Ukrainę właściciel hotelu poinformował nas, że nie ma dla nas miejsca. Takie standardy. Na szczęście udało się znaleźć sanartorium, w którym były miejsca noclegowe. Dziś przekroczyliśmy Zbrucz, rzekę graniczną II RP i śpimy na terenie przedwojennego Związku Sowieckiego. Mimo zmęczenia wieczorem spotkaliśmy się na imprezie, by podzielić się wrażeniami z jazdy po Ukrainie. Przejechaliśmy dziś 78 km.

 

Satanów – Skała Podolska

Sanatorium satanowskie, w którym spaliśmy miało tylko jedną wadę, droga do niego prowadząca zbiegała przez dwa kilometry mocno w dół, wczoraj zjeżdżało się świetnie. Natomiast dziś, z samego rana mieliśmy do pokonania dwukilometrowy podjazd, nie sposób się nie obudzić! Po mozolnej wspinaczce dotarliśmy z powrotem do miasteczka, do obejrzenia pozostały nam kirkut i synagoga. Gdy w 2009 r. pokonywaliśmy po raz pierwszy tę trasę rowerami na cmentarzu żydowskim pasły się krowy, zaś bożnica była kompletną ruiną. W 2017 r. przygotowując trasę tegorocznego rajdu okazało się, że zarówno kirkut, jak i synagoga są odnowione. Cmentarz żydowski w Satanowie jest jednym z największych na terenie dzisiejszej Ukrainy. Z zainteresowaniem oglądaliśmy stare macewy. Z Satanowa postanowiliśmy pojechać nie do Husiatyna, jak było w planie, a do Czemerowców, droga była dobra i jechało się świetnie. W Czemerowcach zrobiliśmy przerwę na obiad i kawę. Później pełni werwy ruszyliśmy do Skały Podolskiej. Ciekawa trasa i przepiękne widoki sprawiły, że szybko dotarliśmy do naszego hotelu, gdzie czekały już na nas przygotowane pokoje i ciepła kolacja. Okazało się, że w hotelu zwiększono obsługę specjalnie po to, by nas przyjąć. Po ulokowaniu się w pokojach i zjedzeniu kolacji, pojechaliśmy zobaczyć ruiny pałacu Tarłów i zamku Stanisława Lanckorońskiego. Zamek zbudowano nad Zbruczem, gdy uległ zniszczeniu, na jego dziedzińcu Tarłowie postawili dwukondygnacyjny pałac. Obecnie mamy tam tylko malownicze ruiny. Dzisiejszego dnia przejechaliśmy 69 km.

 

Skała Podolska-Kamieniec Podolski

Dziś droga zaczęła się 1,5 kilometrowym zjazdem, nie trzeba było kręcić, jednak po zjeździe nastąpił tak samo długi podjazd. Ogólnie, jechało się dobrze i szybko. Dłuższą przerwę zrobilkiśmy w Oryninie przy sklepie, gdzie zjedliśmy lody i wypiliśmy kawę. Później znów jechaliśmy bardzo szybko, Tomek nawet tak szybko, że minął tabliczkę Kamieniec Podolski i musiał wracać. Nocleg mieliśmy w kwaterze prywatnej, czystej i schludnej, w dodatku można było z okna zobaczyć zamek. Po umyciu się poszliśmy zwiedzać zamek i miasto. Naszym przewodnikiem był pan Olek Mular (szczerze polecamy, tel. +380977914030). Najpierw zwiedziliśmy kamieniecką twierdzę, a później miasto. Opowieści pana Olka były bardzo interesujące. Pokazał nam m. in. katedrę rzymsko-katolicką pod wezwaniem śś. Piotra i Pawła, Łuk Triumfalny króla Stanisława Augusta, dzwonnicę nieistniejącej katedry ormiańskiej, Ratusz Polski i Studnię Ormiańską na Rynku Polskim. Na zakończenie polecił restaurację Nika (również polecamy), w której, jak się okazało, można było zjeść bardzo smaczną kolację. Po posileniu się udaliśmy się na nocleg. Dziś przejechaliśmy tylko 38 km.

 

 

Kamieniec Podolski-Chocim

Wymarzona trasa do odpoczynku, najkrótsza, bo licząca zaledwie 25 km. Do podjazdów już trochę przywykliśmy. Gdyby nie upał, byłoby bardzo dobrze. No tak, nie tylko upał, prócz upału były też trudności natury technicznej, Tomek miał jakieś problemy ze szprychami. Musiał zostać w Kamieńcu i szukać fachowca. Pomimo niedzieli bez trudu udało mu się znaleźć otwarty warsztat. Część osób poszła na, mszę do kościoła katolickiego, w którym odprawiano po polsku. O jedenastej wyjechaliśmy do Chocimia. Jechało się dobrze, po drodze minęliśmy Żwaniec, w którym znajdują się ruiny twierdzy obronnej usytuowanej przy granicy I Rzeczypospolitej, przy ujściu Żwańczyka do Dniestru. Zaraz za Żwańcem, w Atakach przekroczyliśmy Dniestr, żegnając się z Podolem i wjeżdżając do Besarabii. Jeszcze parę kilometrów i będziemy w Chocimiu. Chocim, choć zakorzeniony w polskiej świadomości, był przez długi czas zamkiem granicznym Imperium Osmańskiego, zaś w okresie międzywojennym miasto znajdowało się w granicach Rumunii. Do hotelu w Chocimiu dojechaliśmy naprawdę szybko, lecz tu czekała nas niemiła niespodzianka. Okazało się bowiem, że nie ma wody. Cóż było robić? Kupiliśmy duże butle z wodą i z nich zrobiliśmy prysznice. Odświeżeni pojechaliśmy na zamek, gdzie czekał na nas pan Olek Mular. I znowu popłynęły ciekawe opowieści o zamku i bitwach stoczonych w jego pobliżu. Po zwiedzaniu wróciliśmy do hotelu i marząc o tym, by przynajmniej rano była woda położyliśmy się spać.

 

Chocim-Borszczów

Dziś było wszystko (prócz wody w chocimskim hotelu!), upał, ulewa, górki i doliny. Jazda zaczęła się bardzo dobrze, bez słońca i deszczu. Dojechaliśmy do Dniestru, czyli wróciliśmy na Podole, następnie przejechaliśmy Żwańczyk, a za Isakowcami Zbrucz, i już byliśmy na terenie przedwojennej Polski. Tu, pierwszą interesującą nas miejscowością były Okopy św. Trójcy. Okopy powstały pierwotnie jako twierdza z rozkazu Jana III Sobieskiego. 8 marca 1769 r. podczas konfederacji barskiej bronił się w niej Kazimierz Pułaski przed atakami Rosjan. Pułaski wraz z grupą żołnierzy wymknął się przez podziemia kościoła nad Dniestr, natomiast wszystkich pozostałych konfederatów Rosjanie wymordowali. Obecnie we wsi mogliśmy zobaczyć dwie bramy: Bramę Lwowską i Bramę Kamieniecką oraz odnowiony niedawno kościół katolicki. Za Okopami św. Trójcy zaczęły się coraz większe wzniesienia, nie było już terenów płaskich, albo swobodnie zjeżdżaliśmy z górki, albo mozolnie wspinaliśmy się pod górę. Kolejny postój zrobiliśmy przy zniszczonym kościele w Dźwiniaczce, w kościele tym msze św. odprawiał arcybiskup warszawski, późniejszy święty, Zygmunt Szczęsny Feliński, który po powrocie z 20-letniego zesłania po powstaniu styczniowym został kapelanem u ówczesnych właścicieli Dźwiniaczki, Koziebrodzkich. Z Dźwiniaczki droga poprowadziła nas prosto do ruin zamku w Krzywczach. Z zamku rodziny Kąckich, zbudowanego w 1639 r. pozostały do dziś jedynie dwie wieże. Resztę rozebrano na materiał budowlany. Za Krzywczami droga biegła stromo w dół, i później pod górkę i z górki, i tak aż do Borszczowa. W Borszczowie nocowaliśmy w ładnym ośrodku położonym nieco za miastem, pokoje czyste i schludne, w kranach woda. Dziś przejechaliśmy 63 km.

 

Borszczów-Czortków

Dziś mieliśmy dzień bez deszczu, za to z ostrym słońcem i sporymi podjazdami, jechało się dobrze. Po dziesięciu dniach jazdy górki przestały nas przerażać, choć były zdecydowanie większe niź na początku trasy, już (prawie) nikt nie wprowadzał roweru, wszyscy wjeżdżaliśmy na każdą górę. Oczywiście poza oglądaniem zabytków, oglądamy również ukraińskie osobliwości (więcej o tym w dziale Ukraina), dziś naszą uwagę przykuł zakład pogrzebowy, w którym sprzedawano także rowery… Po przyjeździe do Czortkowa kwaterujemy się w hotelu, a następnie idziemy zwiedzać miasto, oglądamy bardzo ładny kościół dominikański pw. św. Stanisława, charakterystyczny ratusz, synagogę i pozostałości zamku. Po zwiedzaniu wracamy do hotelu. Dziś przejechaliśmy 38 km.

 

Czortków-Buczacz

Jeszcze przed wyruszeniem w drogę mieliśmy wolny czas. Część poszła oglądać miasto, część robiła zakupy na targu, a niektórzy odpoczywali w pokojach. O jedenastej wyruszyliśmy. Droga z Czortkowa do Buczacza była ze sporymi górami, ale niezbyt długa. Jechało się dobrze. Po drodze obejrzeliśmy kościoły w Białobożnicy oraz w Trybuchowcach. Kościół w Trybuchowcach po wysiedleniu Polaków w 1945 r. został mocno zniszczony i rozkradziony. Po upadku ZSRR odremontowano go dzięki staraniom ks. Ludwika Rutyny. Do Buczacza dotarliśmy dosyć szybko, przeczekaliśmy ulewę i udaliśmy się na zwiedzanie miasteczka. W położonym nad Strypą Buczaczu można zobaczyć ruiny zamku, ratusz, kościół parafialny czy budynek dawnego Sokoła. Po zwiedzaniu wróciliśmy do hotelu. Dziś przejechaliśmy 35 km.

Buczacz-Stanisławów

Ranek przywitał nas ulewą, lało jak z cebra. Poczekaliśmy aż przestanie padać i dopiero wtedy ruszyliśmy na ostnią trasę naszego rajdu. Ostni dzień rajdu był podobny do poprzednich, był deszcz, był też upał, temperatura w granicach 30 stopni. Przy podjazdach pot zalewał oczy. Na trasie znajdowały się dwie miejscowości, na które warto zwrócić uwagę, Monasterzyska, z dużym katolickim cmentarzem i Tyśmienica. Dziś nie wszyscy wsiedliśmy na rowery, trzy osoby z samego rana wyjechały do Barszczowic po samochody i przyczepkę na rowery. Przejazd z Buczacza w okolice Lwowa zajął ponad dwie godziny w jedną stronę. Spotkaliśmy się wszyscy w Tyśmienicy, dziesięć kolometrów przed Stanisławowem. Zapakowaliśmy rowery i samochodami pojechaliśmy do hotelu w Podbereźcach. Dzisiejsza trasa rowerowa wyniosła 68 km. Łącznie przejechaliśmy około 630 km.

Ukraina okiem rowerzysty

Kraj naszego wschodniego sąsiada różni się znacznie od naszego pod wieloma względami. Jeszcze w latach osiemdziesiątych XX w. różnica pomiędzy życiem u nas, a na Ukrainie nie była tak duża, jednak teraz osoba będąca tam pierwszy raz łatwo dostrzeże różne osobliwości tamtejszego życia (jeździliśmy po tzw. Małopolsce Wschodniej, Wołyniu, Podolu i Pokuciu). Dodać trzeba też, że turystyka rowerowa pozwala wiele zobaczyć, o wiele więcej niż moglibyśmy widzieć, jadąc na wycieczkę autokarową.

Zacznę od tego, co nas zachwyciło. Bezkresne krajobrazy, naddniestrzańskie okolice (Mirek), pasma Miodoborów, zakola Zbrucza, łany słoneczników, ciągnące się aż po horyzont (Basia, Marysia, Mirek), wiejska sielskość, swoboda koni, krów, gęsi, kaczek psów i kotów, chodzących, gdzie chcą, śpiących, gdzie popadnie (Marysia, Mirek). Do tego dodać trzeba sympatycznych i gościnnych mieszkańców oraz smaczne jedzenie. Uczestników rajdu ujęły zwłaszcza kołduny, pierożki z mięsem, nazywane na Ukrainie pielmieniami. Zachwycają także ślady kultury materialnej, pozostawione na terenie całej Ukrainy przez Polaków, różnego typu budowle (zamki, pałace, klasztory) lub ich pozostałości. Niestety, stan większości z nich pozostawia wiele do życzenia, do tego dochodzi zła, niepełna lub nie do końca prawdziwa, informacja. I tak oto płynnie można przejść do rzeczy, które nie zachwycają. Po pierwsze drogi, takich dróg, jak na Ukrainie nie ma chyba nigdzie w Europie. Proszę sobie wyobrazić drogę, w krórej na całej szerokości są dziury głębokie na 20-30 centymetrów, i nie ma żadnej szansy, by je ominąć. Trzeba zwolnić i powoli wjeżdżać w te płytsze. Dziury bywają w najmniej spodziewanych miejscach, droga jest w miarę normalna (czyli połatana, z małymi ubytkami) i nagle zaczynają się dziury. Dlatego też nawet rowerem po ukraińskich drogach nie można jechać zbyt szybko. Wielką wadą jazdy są także kierowcy, jeżdżący bardzo szybko i nie uważający rowerzystów za pełnoprawnych użytkowników drogi. Wiele do życzenia pozostawia także estetyka miejscowości, panuje bałagan i bylejakość, w każdej miejscowości można znaleźć kilka ruder bez okien, na wpół rozwalonych, część z nich to pozostałość po sowieckich domach kultury lub fabrykach, ale niektóre to zdewastowane domy mieszkalne, część z nich sprawiało wrażenie, że stoją nieużywane od wojny. W każdej miejscowości jest za to pomnik żołnierzy, chyba sowieckich, z błędnie wpisaną datą rozpoczęcia wojny (1941 r. zamiast 1939 r.). Ukraińcy mają problem z historią, data rozpoczęcia wojny na terenach w 1939 r. należących do Polski to tylko drobnostka, dużo gorsze jest to, że za naszą wschodnią granicą stawia się pomniki sprzymierzeńcom niemieckich faszystów. Nad wieloma miejscami pamięci powiewają złowrogo czerwono-czarne flagi bandytów z UPA. W oficjalnym dyskursie historycznym nie mówi się o sojuszu z hitlerowskimi Niemcami i mordowaniu Polaków, lecz podkreśla się walki UPA z Sowietami. To zakłamanie na pewno nie wyjdzie Ukraińcom na dobre. Podczas wycieczki również doświadczyliśmy wrogiego nastawienia, pod sklepem pijany Ukrainiec robiąc chrakterystyczny gest ręką po gardle powiedział, że za mało nas, Polaków, wyrżneli…

            Ukraina, jak na razie, nie umiała skorzystać ze swojej niepodległości, w moim przekonaniu głównie przez złe wybory, przez nieumiejętność odsunięcia od władzy ludzi skorumpowanych i skompromitowanych. Ukraińcy nie wzięli przykładu z dojrzałych demokracji, na przykład niemieckiej, gdzie tylko cień podejrzenia eliminuje człowieka z życia publicznego. Dlatego dziś płacą cenę swoich złych wyborów, żyjąc biednie, jeżdżąc po dziurawych drogach i szukając pracy poza własnym krajem.