Wspomnienie o Jurku

Poznałem Jurka ładnych parę lat temu, spotykaliśmy się w Opolu na uczelni. Nie wiedziałem wtedy o nim nic, poza tym, że mieszka w Grodźcu. Witaliśmy się jak krajanie, i na tym koniec. Kilka lat później przyszedł do mnie z prośbą o pożyczenie śpiewnika z piosenkami lwowskimi. Chciał opracować jakieś piosenki dla Jutrzenki. Nie miałem wówczas pojęcia, że za kilkanaście lat będę znał go bardzo dobrze, nie miałem również pojęcia, że za kilkanaście lat będę stał nad Jego grobem, zupełnie zaskoczony i bezradny.

W zasadzie znaliśmy go wszyscy, lecz każdy inaczej, podczas wykonywania innej roli, jaką wyznaczył Mu los i jaką On podejmował i wykonywał. Był Jurek zaangażowany w wiele przedsięwzięć, najpierw jako radny, później jako sołtys Grodźca i członek Stowarzyszenia Nasz Grodziec, dodatowo cały czas przygrywał zespołowi Jutrzenka. I każdy z nas, w zależności od sytuacji, w jakich widywał Jurka, zapamiętał Go inaczej.

Chciałbym powiedzieć o pewnych cechach Jego charakteru, które najbardziej wbiły mi się w pamięć i wydaje mi się, że były dla Niego charakterystyczne.

Po pierwsze, Jurek był człowiekiem niezwykle sympatycznym. I choć może brzmi to jak truizm, to jednak trudno było nie zauważyć tej Jego cechy. Nie zdarzyło się nigdy, by dążył do kłótni, starał się zawsze szukać punktów wspólnych, dążyć do zrozumienia stanowiska drugiej strony i do porozumienia. Nie budował barier, lecz burzył istniejące mury.

Po drugie, był Jurek kontaktowy i wesoły. W nawiązywaniu kontaktów pomagała Mu gra na gitarze i akordeonie. W towarzystwie stawał się natychmiast głównym ośrodkiem życia towarzyskiego, decydującym o tym, co grupa robi. Śpiewał, by rozweselić innych i siebie. Gdy nie grał, opowiadał dowcipy. Trudno będzie teraz usiąść przy ognisku i nie odczuć braku. Nie zauważyć, że jest inaczej, niż być powinno, że brakuje kogoś, kto zagospodaruje czas wtedy, gdy wszyscy już będą zmęczeni, kto rozpocznie piosenkę śpiewaną na pożegnanie, ale taką, po której nikomu nie zechce się iść do domu.

Po trzecie, wyraźnie można było zauważyć, że Jurek łapał życie pełną piersią. Zazdrościłem mu nawet tej energii i chęci do wszystkiego. Chodził po górach, jeździł rowerem, uprawiał nordic walking. I zawsze starał się, by robić to jak najlepiej potrafi. Ostatni raz spotkałem się z Nim w piątek, dwa dni przed Jego śmiercią. Opowiadał mi, jak doskonale radzi sobie w nordic walking, jak osoby, z którymi chodzi nie potrafią dotrzymać Mu kroku. Obiecywałem sobie nawet, że podejmę wyzwanie i zacznę chodzić razem z nimi. Nie zacznę. Już za późno.

Po czwarte, Jurek był człowiekiem sumiennym, poważnie podchodzącym do podjętych zobowiązań. W 2009 r. mieliśmy odsłaniać pomnik księdza Adama Hentschela na cmentarzu w Biłce Szlacheckiej. Wielkie było moje zdziwienie, gdy ni stąd, ni zowąd Jurek zaczął opowiadać historie biłeckie wyczytane z książki biskupa W. Urbana. Chciał świadomie dokonać odsłonięcia pomnika, chciał wiedzieć jak najwięcej. Czytał więc wszystko, co mógł dostać. I chwała mu za to.

Ostatnim zadaniem, które wspólnie realizowaliśmy była inscenizacja wysiedlenia z Biłki. Jurek w inscenizacji odgrywał rolę Sendera, który namawia biłczan do wyjazdu na Zachód. Jak zwykle do zadania przygotował się wzorowo. Załatwił sobie mundur, wyćwiczył przemówienie. Podczas marszu wysiedlonych i przedstawienia zaprezentował się doskonale. Widzę Jego plecy, na głowie ma kaszkiet, na ramieniu tłumoczek, idzie przed siebie, sobie znaną drogą, nie ogląda się, zostawia nas. Żegnaj Jurku, zostawiłeś pustkę w przestrzeni prywatnej i publicznej. Brakuje Ciebie.